niedziela, 24 marca 2013

Co słychać u naszego kurczaka?

Co słychać u naszego kurczaka?
7 grudnia 2008

Dwadzieścia lat przepracowałam w zawodzie, w którym konferencje stanowią codzienność. I przez te dwadzieścia lat na żadnej konferencji niczego ciekawego się nie dowiedziałam. Dopiero trzeba mi było zmiany zawodu, żeby konferencje mi przynosiły już to wiedzę konkretną, już to ciekawostki, już to ciekawe wyzwania.
O, nie dalej jak w zeszłym tygodniu. Byłam na seminarium ”Dziedzictwo i Rozwój. Innowacyjność w zarządzaniu kulturą”. Nie będę zanudzać kwestiami na nim poruszanymi, skupię się na wyzwaniach.
Pierwszego dnia w przerwie na lanczyk zostałam – i nie tylko ja – powalona na kolana nieprawdopodobnym kateringiem. Oćpawszy się zupą z prawdziwców, przyssałam się do absolutnie doskonałej szynki na ciepło. Cholernie mnie ciekawiło, jak ona została przyrządzona. Oraz skąd ten katering, bo może jak my będziemy organizować jakąś mało liczną konferencję, weźmiemy go właśnie stąd, skąd go wziął Pałac w Wilanowie.
Miarą dobroci lanczu może być fakt, że w drugiej połowie dnia uczestnicy nie stopnieli jak śnieg kwietniowy, pozostawiając prelegentów we własnym sosie – co jest zwykle bolączką takich imprez. To jest genialny pomysł – zgłuszyć ludzi dobrym żarciem tak, żeby nie mieli siły nigdzie wybywać ani się rozpełzać, ani nawet wyjść na papierosa, tylko żeby doczołgali się do swoich miejsc na sali i zajęli trawieniem. Ja na przykład nie miałam już miejsca na żadne ciastko do kawy. A niestety – nie dawano tak zwanych torebek dla psa. To bieda nie mieć staropolskiego spustu.
W dniu następnym podziało się jeszcze ciekawiej, ponieważ lancz był połączony z prezentacjami kulinariów staropolskich. Podano: zupę migdałową, łososia i kaszę gryczaną według przepisów spisywanych przez kucharza z kuchni pałacowej (ale nie wilanowskiej) w Roku Pańskim 1630. No i tu się właśnie pojawiło wyzwanie, bo prowadzący domagał się od uczestników, żeby odgadli, w jaki sposób zostały przyrządzone te potrawy (a kucharz trzymał się surowców  i technologii z roku 1630).
Przyznaję, że co do zupy pewności stuprocentowej nie miałam. Na pewno była sporządzona na rosole. Ale czym złamano goryczkę migdałów? Więc tylko szepnęłam do siebie: może miodem? I ta intuicja okazała się słuszna.
Ciekawiej się podziało przy łososiu i kaszy, bo prowadzący szedł od człowieka do człowieka i zbierał opinie. No i urosłam w swoich własnych oczach, bo wiedziałam wszystko! Jako jedyna, zresztą. Otóż kaszę najpierw uwalano w jajkach i pozwolono jej wyschnąć. Gotowano ją do zawrzenia w mleku z dodatkiem miodu i rodzynkami. Akurat te ostatnie było widać okiem nieuzbrojonym. A następnie zawinięto w piernaty i tak pozostawiono do wydania. Łosoś natomiast został wstępnie uwalany w mące, usmażony, a następnie zalany lekką zalewą octową. Potem go tylko odgrzano.
Nienawidzę gotować, ale konsumentem jestem wdzięcznym. Powinnam zostać krytykiem kulinarnym, słowo daję, bo i z tą szynką doszłam – obgotowana, następnie uwędzona, potem jeszcze traktowana solanką. Osobiście przypuszczam, że nie gotowana, tylko wkładana do wrzątku kilkakrotnie i pozostawiana do ostygnięcia. Oprócz tego była masa innych dań, jak na przykład polędwiczki wieprzowe ze śliwkami z kluseczkami oraz coś obłędnego – rolada na zimno z kuropatwy.
Niestety – konferencja się skończyła, sobota nadeszła i coś trzeba było jeść. Na katering nie było co liczyć. W związku z powyższym zrobiłam kurczaka pieczonego w soli.
W celu kupienia kurczaka udałam się do mojej ulubionej budy mięsnej. Buda była, tylko w budzie ani jednego kurczaka. Normalnie ludzie wstydu nie mają i przyzwoitości żadnej – querva, każdy na niedzielę kurczaka piecze czy jak?! poszłam do Carrefour Ekspresa, a tam kurczaczki takie jak przepiórki – kilo dwadzieścia. Od razu wyjaśniam, żeby potem reklamacji nie było – takie maleństwo nie nadaje się do pieczenia, a już zwłaszcza w soli. A Carrefour Ekspres powinien być zburzony. Klnąc słowy plugawymi udałam się na Halę Mirowską, gdzie zakupiłam porządnego kurczaka, karmionego ekologicznie i o wadze 2 kilo deka 30.
W domu go umyłam, wysuszyłam, natarłam przyprawami, w brzucho wraziłam pokrojoną na cząstki szarą renetę, ćwiartkę cytryny, ząbek czosnku oraz trochę rozmarynu.
Rozgrzałam piekarnik. Ubiłam pianę z dwóch białek – chociaż z trzech byłoby bardziej komfortowo. Do białek wmieszałam półtora kilograma soli. Gdybym miała dwa kilogramy, to bym je zużyła. Niestety, musiałam zadowolić się tym, co było w domu. Tą solą z białkami oblepiłam kurczaka i biegiem wstawiłam do piekarnika.
Ugotowałam pilaw podstawowy z ryżu i zabrałam się za sos żurawinowy, wedle receptury Stardust. Przepis jest tu: .
Ponieważ sos nie był jeszcze wystarczająco gęsty i chłodny, żeby go podać, kurak został pożarty z pestkami wydłubanymi z granata.
Poza tym wreszcie pocięłam i upchałam do słoika koper, co go powiesiłam do wysuszenia jeszcze we wrześniu.
A ponieważ jak pod halą Mirowską zlitowalam się nad jakąś babiną, co miala owoce róży to kupiłam tę różę, a ona dziwka mokra była, bo deszcz padał, to musiałam tę różę przygotować do suszenia. Nie jestem amatorką napitku z owoców róży, ale Pekazety pasjami piją taką ciecz.
Na koniec zachciało mi się tego: .
Ogólnie dom mój chodziłby jak szwajcarski zegarek. Gdybym służbę miała. A nie mam. Cale szczęście, że dzisiaj obiad robił Dzie(g)ć.  Stare dziecko człowieka postarza, ale ma też i taką zaletę, że obiad zrobi.
Na koniec uwagi tyczące się przedmiotowego kurczaka w wyżej wspomnianej soli kuchennej. Tak upieczone mięso jest niezwykle soczyste i pozbawione tego paskudnego tłuszczu, jakże charakterystycznego dla produktów od kaefcego albo z rożna. Technologia jest w końcu mocno jaskiniowa – zamiast oblepiać ptaka gliną, oblepia się go solą. Jeżeli jednak ktoś za najlepszą część kurczaka uważa skórę, niech lepiej go nie piecze w soli. Skóra na ogół przywiera do skorupy solnej i idzie na zmarnowanie. Osobiście nie uważam tego za wielką stratę. W moim przekonaniu skóra z kurczaka była smaczna pięćdziesiąt lat temu. Obecnie nie zawiera nic oprócz cholesterolu i smakowo jest wielce wątpliwa.
Kości z kurczaka miały zostać zamrożone i przy najbliższej okazji dorzucone do rosołu. Plany te jednak nigdy nie zostaną zrealizowane. Bo kości zjadł Wasz idol Leon. Zaniósł je na moje łóżko i tam znad kości warczał.

5 komentarzy:


  1. Napisane przez Szeherezada S. około 4 rok (lata) temu.
    Często praktykuję kurczaka w soli. Do tego pożeram agrest z kompotu. Taki fjużyn mi wychodzi. Modny

    Napisane przez kleo około 4 rok (lata) temu.
    uczciwie przyznaję, że jako fanką Leona byłam z zasady, to teraz jestem i z przekonania:)
    nie to, żebym kurze kości jadała, ale wszelakie ścięgna i chrząstki…
    ale to chyba genetyczne, mój ojciec też tak ma:)
    a żeby kota zwana matyldą tknęła coś poniżej ugotowanego kawałka bjustu – tego jeszcze nie widziałam.

    Napisane przez Cot-->Szeherezada S. około 4 rok (lata) temu.
    Agrest z kurczakiem zaiste dobrze się komponuje Ale ie iałam angrestu.
    Sze Ty też dajesz białko, czy masz jakąś inną technologię?

    Napisane przez Dzie(g)ć około 4 rok (lata) temu.
    Nie da się ukryć, Leon zjadł kości, ale Cot mu nie zostawił chyba ani jednej chrząstki

    Napisane przez Cot-->kleo około 4 rok (lata) temu.
    Kleo, u nas chrząstki zjadam JA (jak wsypał mnie Dzie(g)ć). A wtedy Leon patrzy na Dziegcia i prawie słychać jak mówi:
    - Ty widzisz, co ona wyprawia? Ty jej powiedz, niech ona mi odda te chrząstki! Dlaczego nic nie mowisz, dlaczego jej nie postrzymasz?! To powinno być zabronione! Ludzie nie powinni jeść chrząstek! Albo zostawić chociaż jedną!…

    Napisane przez stardust około 4 rok (lata) temu.
    O swieta Matyldo, ale sie Cot napracowal… a czy Cot moze ma jakies wskazowki jesli nie caly przepis na te poledwiczki ze sliwkami, bo wlasnie mi chodza po glowie i to ze sliwkami na swiateczny obiad. Pojecie niby mam ale przydalby sie jednak przepis. I jeszcze z ciekawosci zapytam czy Cot jednak skonczyl ten sos zurawinowy, bo on najbardziej gestnieje jak stygnie…moze powinnam to dopisac w przepisie. Ja zawsze robie sos dzien albo i wiecej przed.

    Napisane przez Szeherezada S. około 4 rok (lata) temu.
    Piana z białek

    Napisane przez Cot-->Stardust około 4 rok (lata) temu.
    Ja, niestety, za ten sos się zabralam wtedy, kiedy kurczak się piekł. Poprzedniego dnia, czyli w piątek, nie miałam czasu – byłam w tym Wilanowie wszak. W ogóle nie lubię pośpiechu w kuchni. Sos dokończyłam po obiedzie. Ponieważ nie miałam Grand Marnier, dodałam odrobinę koncentratu pmarańczowego (bardzo dobrej jakości) i trochę domowej nalewki na mirabelkach.
    Co do polędwiczek, to ja bym je rozbiła, nadziała suszonymi śliwkami wypestkowanymi, obwiązala jak rolady, żeby się nie rozpadły, podsmażyla, następnie zalała bardzo lekkim rosołem lub wywarem z warzyw i dusiła. Sos bym zagęściła utarrtym piernikiem.
    To była Improwizacja Pietrowna. Jeżeli Cię ona nie satysfakcjonuje, sprawdzę, co na ten temat mówią książki kucharskie – przy czym mam na myśli te, które zostały napisane przed 1920 rokiem. Bo oi w tych wszystkich podanych daniach posługiwali się składnikami i recepturami staropolskimi.
    Na przykład mieli colerny kłopot ze zdobyciem łoju wołowego do smażenia, bo obecnie cały łój wołowy idzie do kosmetyków

    OdpowiedzUsuń

  2. Napisane przez flavvi około 4 rok (lata) temu.
    ojeeee! kocham Leona miłością wielką:)
    A tak nawiasem – moja Ruda nie zje wczorajszego mięsa bo…śmierdzi.
    Znaczy ona jada tylko „dobre” puszki a najchętniej suchą karmę (ale zeby Jej wypadają, więc nie powinna). Raz na jakiś czas dostaje surowe mięso – ganc pomada czy kurzece czy z innego wołu. Musi być świeże. I basta!
    p.s. te roladki poledwiczki to jakoś obtaczasz w mące czy czymś tam? czy te takie gołe dusisz? Kupuję ten przepis na święta.
    p.s. 2/ ten kurczak w soli to plus minus ile siedzi w piekarniku?

    Napisane przez Cot-->flavvi około 4 rok (lata) temu.
    Moim kotom najbardziej odpowiada surowa, mielona cielęcina…
    ad. 1. Myślę, że można lekko oprószyć mąką i myślę też, że najlepsza do tego celu byłaby krupczatka
    ad 2. Ponad dwukilogramowego kuraka trzymalam w piekarniku jakieś dwie godziny. Ale spokojnie może siedzieć dłużej – przecież się nie przypali, bo jest szczelnie zamknięty w tej skorupie z soli.

    Napisane przez artdeco około 4 rok (lata) temu.
    Zaprosilam Ciebie do zabawy, jesli masz ochote

    Napisane przez nielot około 4 rok (lata) temu.
    Ja zawsze pożeram z chrzęstem chrząstki, a Wąż aż piszczy ze zgrozy. To drugie też piszczy, ale ono bardziej kiedy wylizuję talerze. Jakieś dziwne te moje chłopy.
    Ale te chrząstki zżeram z gotowanego kuraka, bo pieczonego nie praktykuję. Zresztą, nie wiem czemu. U mnie w domu zawsze się gotowało, a potem to ugotowane bardzo niezdrowo odsmażało. Po namyśle stwierdzam, że to prawdopodobnie dlatego, że oboje rodzice pochodzili z biednych rodzin, w których niepozyskanie z kuraka substancji tak cennej jak rosół było nie do pomyślenia.

    Napisane przez Cot-->artdeco około 4 rok (lata) temu.
    Zaraz sprawdzę, o co kaman

    Napisane przez Cot-->nielot około 4 rok (lata) temu.
    Zjadam wszystkie chrząstki. Gotowane chętniej, bo miększe, ale pieczone też. Nawet niektóre kości potrafię zeżreć. Organizm widać potrzebuje.
    Z takiego kurczaka jakie są teraz to troche ersatz wychodzi, nie rosól. Rosołowa kura jednak inna powinna być. No ale co robić, moja pani, kiedy inaczej nie można.

    Napisane przez flavvi około 4 rok (lata) temu.
    mielone? profanacja – Ruda nie ruszy mielonego:(
    Gupia arystokratka pieprzona! Drapieznik się w niej odzywa pfffff!

    OdpowiedzUsuń

  3. Napisane przez Cot-->flavvi około 4 rok (lata) temu.
    Ale wiesz, moje lubią prawie wszystko. Nawet kukurydzę z puszki i awokado. Dzisiaj kroiłam cyc z tego kuraka do kanapek to nie wiedziałam w sumie, czym skuteczniej je odgonię, te bydlaki – ręcyma czy nogoma. Filmowa scena. Ledwo 3małam równowagę, tak mnie oblazły.

    Napisane przez aselniczka około 4 rok (lata) temu.
    Jeny, moi też jedza kości. A Kot Natury Rudej to dokładnie jak Leon: na łóżku, warcząc..

    Napisane przez Cot-->aselniczka około 4 rok (lata) temu.
    U mnie warczy jak pies kot natury syjamskiej, a natury rudej tak z trzewi rzuca kocie kurwy. Ewidentnie są to bluzgi, całe wiązanki.

    Napisane przez Just około 4 rok (lata) temu.
    Moja matka kurczaka piekła na soli. tzn. przyprawiała normalnie, nie wpychała niczego do środka i kładła na blasze wysypanej sowicie solą. też wychodził przepyszny.
    obecnie ani ona, ani ja nie mamy piekarnika, więc Twojego przepisu, znacznie ciekawszego, nie mam jak wykonać:-(

    Napisane przez Cot-->Just około 4 rok (lata) temu.
    Ale wiesz, jak mieszkalam na słynnej Chełmskiej na 13 metrach kwadratowych wraz z kiblem, to też nie miałam piekarnika. I takiego kurczaka pieklam w prodiżu. Masz prodiż?

    Napisane przez zemfiroczka około 4 rok (lata) temu.
    O Cocie! Mnie taki katering też by się zdał. Bo mię tu już tym łososiem połaskotało.
    Chyba jednak błogosławię fakt, że nie ma u mnie kota w domu żadnego, czy innego osierściowanego bydlaka. Bo takie to spokojnie człowiekowi nie da zjeść, gapi się i wydaje jakieś dziwne dźwięki- przez 12 lat taka jedna parówkowa uskuteczniała rzeczone rytuały. Ale te kurwy z trzewi to już przegięcie. Rozbestwione te Cota sierściuchy.
    Z wtorkowym pozdrowieniem.

    Napisane przez Cot-->zemfiroczka około 4 rok (lata) temu.
    Eee, rozbestwione. Po prostu zapachy je w nosie kręcą i maja odruchy bezwarunkowe. Zresztą jak sie juz zasiada do jedzenia, to one na ogół nie staraja ukraść z talerza, tylko siadaja i patrzą na człowieka spojrzeniem „Zobacz, jakim jestem grzecznym kotkiem”.
    A katering to bym taki mogła mieć dzień w dzień.

    OdpowiedzUsuń
  4. Napisane przez zemfiroczka około 4 rok (lata) temu.
    Jak grzecznie siedzą, to o tyle dobrze. Miałam ja kiedyś Vincenta – taka papuga falista, cwana bestia, oswojona i mocno rozbestwiona.
    W czasie posiłków trzeba było ptaszysko zamykać w klatce bo bez pardonu lądowała na kanapce i ją skubała, albo tuptała po ławie prosto do talerza. Opędzić się nie można było od pierzaka. W kubku też dziób lubiła zamoczyć…

    Napisane przez Cot-->zemfiroczka około 4 rok (lata) temu.
    Leon potafił napić sie piwa, marynaty od cebulek w occie albo od ogórków – nie pamiętam już, a jak jest jakaś kwa sna zupa – soljanka albo kapouśniak to ja mu zostawiam troche na dnie miseczki. Niech się bydle czuje jak członek rodziny – którym przeciez jest.
    Ptaszyska też fajne są, ale przy kotach to raczej by nie pożyły.

    Napisane przez Dzie(g)ć około 4 rok (lata) temu.
    E tam rozbestwione, po prostu Cot im pozwala. Z mojego talerza nie żebrzą, bo wiedzą, że nie dostaną no, chyba że mam „lońki jogurt” (pitny o smaku grapefruta i zielonej herbaty)- Leonowi się ten jogurt nalewa do nakrętki
    Ode mnie nie żebrzą. Ja je nauczyłam siadać na komendę i paru innych prostych rzeczy, kiedyś może nawet nakręcę (Cotem i jego komórką nakręcę, bo nie jestem ośmiornicą) filmik na jutuba, i jak znam życie wtedy mi w ogóle nie będą współpracowały
    Nie, nie żebranie jest najbardziej wkurzające, jak się ma zwierzaki. Jak się ma zwierzaki, to nigdy nie jest się samemu w domu.
    Ok, zwykle to jest fajne.
    Ale zapomnijcie o zostawianiu otwartych drzwi od kibla.
    Siedzisz sobie, człowieku, na „tronie”, a przed tobą siedzi takie bydlę, i się GAPI.
    Żebranie o jedzenie to przy tym nic!

    OdpowiedzUsuń

  5. Napisane przez zemfiroczka---> Dzie(g)ć około 4 rok (lata) temu.
    hehe, i się nawet skupić nie dadzą podczas siedzenia na wspomnianym tronie )P

    Napisane przez Just około 4 rok (lata) temu.
    Lorenza, zanim to przeczytałam, wpadłam na to, że matka ma prodiż. I już ją podkusiłam na potrawę, jak znam niewiastę, to wykona i się będzie chwalić;-)
    ale niech ma, pod warunkiem, że da spróbować:-)
    Dziegciu (Dzieg(ć)iu:-): z Twojego ostatniego komentarza jasno wynika, że traktujesz żywinę jak człowieka – aż się poczułam zawstydzona, że mnie nie deprymuje, jak pies czy kot uczestniczą w czynościach toaletowych;-)
    To, że wychowujesz, powyższe potwierdza. Że jak człowieka. Albo, bo to chyba bardziej adekwatne, istotę równorzędną. Bo „człowiek” tylko brzmi dumnie.
    Cocie, naprawdę dajesz żebrzącym kotom to, co masz na talerzu?

    Napisane przez Cot-->Just około 4 rok (lata) temu.
    Eee tam, to kolejna miejska legenda. Daję tylko to, co mi spadnie. Albo na koniec, jakieś resztki z dna. Bo one wcale nie żebrzą tak strasznie. Raczej siedzą i grzecznie czekają na te resztki. których po mnie wcale nie ma zbyt dużo.

    Napisane przez Dzie(g)ć około 4 rok (lata) temu.
    Zwierzę jak człowieka? Hm, może, ale to raczej bardziej prymitywne. Reaguję się na GAPIĄCĄ SIĘ parę oczu. Gdybym miała toaletę i łazienkę razem, i karpia w wannie, to GAPIĄCY SIĘ karp też by mnie chyba deprymował

    Napisane przez Aika --> nielot około 4 rok (lata) temu.
    U mnie w odmu tez sie dawniej zawsze gotowalo rosol a nastepnie odsmazalo mieska. Kiedy zdarzylo mi sie dostac kurcze pieczone niewygotowane, przezylam szok w zwiazku z wewnetrzna tlustoscia onego ^_^
    Obecnie kontynuujemy zwyczaj „na nowym gospodarstwie”, tylko zamiast smazenia podpiekamy w piekarniku (jak bylam mala piekarnika nie mielismy).

    Napisane przez zofia! około 4 rok (lata) temu.
    a ja chcialam tylko sie podzielic tym oto przepisem na sos zurawinowy: http://www.chefpaul.net/sosBG.html

    OdpowiedzUsuń