niedziela, 24 marca 2013

Mój przyjaciel (ch)robot

Mój przyjaciel (ch)robot
18 marca 2007

Że stare książki kucharskie emanują niepowtarzalnym wdziękiem, wie każdy. Ale wczoraj, przeglądając swoje zasoby stwierdziłam, że zabytkiem stało się już to, co jest młodsze ode mnie. To książki kucharskie wydane w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Weźmy takie dzieło „W kuchni bez kompleksów”. Robot się w nim kuchenny pokazuje en face, z profilu, z końcówką miksującą i bez końcówki. Zdjęcia nowoczesnych kuchni i szafek na pokrywki, rękawice do łapania gorących garów, a nawet pokrowiec na tacę. Ja pierdykam! Pokrowiec na tacę!
Książkę tę, jak każdą inną kucharską, wzięłam wczoraj ze sobą do wyra, żeby się lepiej znudzić, a tym samym szybciej przywitać z Morfeuszem. No, niestety. Zaraz na samym początku napotkałam następujący fragment:
„Kuchnia powinna być czysta, ładna, dobrze i wygodnie wyposażona. Wiadomo bowiem, że w miłym otoczeniu i przy dobrze zorganizowanym warsztacie pracy robota idzie szybciej, lepiej i wydajniej. Jeśli wszystko jest pod ręką i zawsze na tym samym miejscu, oszczędza się bardzo wiele czasu i wysiłku fizycznego, a gospodarowanie nie tylko nie wydaje się trudne, ale nawet zaczyna sprawiać przyjemność, a często przeradza się w hobby. Warto więc pokusić się o to, żeby stworzyć w kuchni warunki umilające codzienną pracę i atmosferę sprzyjającą rozwijaniu kulinarnych talentów.”
Ja tam wszystko mam pod ręką i na tym samym miejscu, ale przyjemności żadnej w gotowaniu nie znajduję. Hobby moje to też nigdy nie będzie.
Dzieć mi nawet niedawno wytknął z żalem niejakim, że się wstydzi przyznać przy mnie, że lubi gotować i karmić innych. Ciekawe czy dalej tak będzie lubił, jak ja się już wyprowadzę i sam będzie musiał pozmywać te wszystkie osprzęty, które się ostają po przygotowaniu jakiejś strawy.
Niemniej postarałam się o chwilę pogłębionej refleksji metodologicznej. Gotowanie nie jest dla mnie zajęciem intelektualnym. Nie jest także doznaniem zmysłowym – to znaczy jest, jak cholera. Jak ktoś lubi obierać jarzyny i kocha się brudzić, bo mu w dzieciństwie mamusia nie pozwalała – to pewnie odczuwa jakąś satysfakcję. Ja nie. W dodatku irytuje mnie, że gotowanie jest takie nietrwałe. Narobisz się, człowieku, do niemożliwości, a za chwilę masz tylko skorupy do zmywania.
Ot, dzisiaj na przykład. Coś trzeba było jeść, hobby, nie hobby, przyjemność czy nie. To zrobiłam zapiekankę pani Cesi.
Najpierw należy ugotować łazanki albo makaron (zostaje po nim garnek i sitko lub durszlak do zmywania).
W czasie, gdy makaron się gotuje, my kroimy i podsmażamy boczuszek, a gdy wypadkiem i boczku nie ma – jakąś wędlinę (do zmywania: patelnia, deska od krojenia boczku, nóż i łyżka albo łopatka, którą się ciągało po patelni).
W tym samym czasie warto nagrzać piekarnik. Do żaroodpornego naczynia (wysmarowanego masłem) wrzucamy wymieszane: ugotowane łazanki, podsmażony boczuszek, biały pokruszony ser oraz ser żółty. Po wierzchu posypujemy tartym żółtym serem i zapiekamy. (do zmywania: naczynie od zapiekanki, tarka – jeśli się tarło ser, łyżka, którą się to mieszało, talerze i sztućce, oraz wszystko to, co w akapitach poprzednich).
W życiu nie uwierzę, że są ludzie, którzy zmywają, bo mają takie hobby.

1 komentarz:


  1. Napisane przez małgośka około 6 rok (lata) temu.
    Też preferuję potrawy, które nie wymagają ubrudzenia sześćdziesięciu garów
    Ale jak już gotuję to zawsze mam nalaną wodę z bąbelkami w jednej komorze zlewozmywaka.
    Co ubrudzę to do zmywania, i tak tam stoję i tak, bo trza dorzucać ingrediencje. Więc zmywam sukcesywnie. Po upitraszeniu, a co gorsza po pożarciu strawy nie mam motywacji

    Napisane przez Cot-->małgośka około 6 rok (lata) temu.
    Ja też staram się to robić na bieżąco, żeby mi sie nie gromadziło i nie zasychało. Ale domownik tak bardzo brzydzi się zmywaniem, że zostawia na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość. I mnie psuje przyjemność jedzenia świadomość, że gdzieś tam zasychają starty naczyń do zmywania.

    Napisane przez Johny około 6 rok (lata) temu.
    co prawda to prawda, warsztat musi byc wysprzatany jak powiadal stary Maciaszek do syna kiedy siedzieli na rowie i pletli koszyki… bo jak nie to ci tak przyp…ze z warstatu spadniesz! A poza tym popieram z tym gotowaniem: to glupota…jedzenie to tez glupota…od tego sie tyje!

    Napisane przez kleo około 6 rok (lata) temu.
    ja zmywam podstępem.
    mówię sobie: dobra, Jolka, tylko pięć minut, pięć minut wytrzymasz.
    a potem to już najczęściej jakoś leci…

    Napisane przez odwodnik około 6 rok (lata) temu.
    wstyd się przyznać ale ja lubię zmywać. Na swoje usprawiedliwienie dodam ze znam jedna taka co w czasach studenckich mieszkałysmy razem. Ja gotowałam a ona zmywała. Tez lubiła. Szczerzę nienawidze prasowania i unikam jak ognia i zupełnie nie rozumiem po co niektórzy prasują majtki, skarpety, ręczniki i pościel.

    Napisane przez Zuzanka około 6 rok (lata) temu.
    Mnie na zmywanie i jakieś bardziej zaawansowane pieczenie pomogła zmywarka (przy pieczeniu to człowiekowi się nasyfi naczyń). Zmywarka pomaga uniknąć też wielu problemów małżeńskich („tak, pozmywam, jak mi się więcej zbierze” = „tak, poczekam trzy dni, aż w zlewie będzie kwitła śmierdząca góra brudnych garów, a nad nią będą latały muszki”).
    Co z tego, jak mi nic nie rośnie w tym piekarniku. Babeczki wczoraj zrobiłam, dobre, ale chleb krasnoludów.

    OdpowiedzUsuń