niedziela, 24 marca 2013

Gen zdrady miewa się świetnie

Gen zdrady miewa się świetnie


4 kwietnia 2007

Kiedy pracowałam w korpo, brykałam czasem z dwiema koleżankami do Prochemu. Z dwiema wybranymi, bo z innymi takie wyprawy mi się nie sprawdzały. Na przykład była (wśród tych, co mi się nie sprawdziły) taka jedna Mariolka. Ta miała hiszpański temperament i ognistą krew! Gdy padało hasło „No, to idziemy na obiad”, Mariolka mówiła:
– To ja już idę do siebie i się ubieram.
Bo Mariola siedziała w innym pokoju.
W tym czasie Dance dzwonił telefon (musiała koniecznie odebrać), Marzena „kończyła właśnie kolumnę, ale to tylko potrwa minutkę”, Aśka szła do łazienki, a ja – zdolna do tego, żeby się błyskawicznie ubrać – stałam w kapocie i mnie oblewał pot. Kiedy już wszystkie panny wreszcie zbierały się do kupy okazywało się, że Mariolka jest już prawie gotowa, co polega na tym, że szuka pod biurkiem butów, a szynel wisi na wieszaku. Z głębi korytarza rozlegał się czarowny dźwięk telefonu w naszym pokoju i Danka zawracała, żeby go odebrać.
Dodatkowo Mariolka miała problemy z podejmowaniem decyzji. Najpierw długo się radziła każdego z osobna, co powinna wziąć. Jak już doniosła to swoje danie do stolika, zaglądała do mojego talerza. Po czym podejmowała głośną dyskusję sama ze sobą, że może jednak należało wziąć coś innego. Na przykład to, co jem ja.
No, to dobrałam sobie towarzystwo, które ubierało się w locie i błyskawicznie przemieszczało do miejsca wyżywienia zbiorowego. Kiedy korpo przeniosło się do nowego budynku wyposażonego w ołpenspejsy oraz bufet i maszynkę z batonami, a pan bufetowy, zwany Pavulonem, obniżył nieco loty zmniejszając porcje i waląc do naleśników ze szpinakiem ogony od pieczarek z wczoraj, zaczęłyśmy chodzić do Prochemu.
Nie mam pojęcia, czy Prochem tam jeszcze był, ale tabliczka owszem tak głosiła. Sam budynek, typu „Lipsk” fundował człowiekowi podróż w czasie. Który to czas zatrzymał się na przełomie lat 70. i 80. Cały parter był pusty, czasem tylko jakieś duchy zostawiały otwarte drzwi do tego czy innego pokoju. Te biurka, ta wykładzina dywanowa… ach, kraj lat bardzo wczesnej młodości! W bufecie straszyły dwie lodówki z lat propagandy sukcesu i napis „Coca-cola – to jest to!”
Kiedy Pavulon zorientował się, że gdzieś chodzimy na obiady, i że nie jest naszym jedynym wybawcą w głodzie, zagaił:
– Coś pań wczoraj u mnie nie było?
– Bo my mamy gen zdrady! – wyjaśniłam.
Coś tym jest. Po dwóch tygodniach testowania „Komucha” – który jest znośny, ale mógłby być nieco tańszy, wybrałam się na obiad do teatru oddalonego od mojego miejsca pracy o jakieś 50 metrów. Bywalcy mi zachwalali:
– Nawet aktorów można tam spotkać!
Fiu, fiu. Poszłam więc, żeby nie tylko zjeść, ale żeby także aktorzy mogli spotkać dziennikarza. Nie piszącego wprawdzie, ale zawsze.
Następnie byłam w Samopomocy Chłopskiej, w cudownym budynku ze salą balową, obrośniętym dzikim winem, z balkonami podpieranymi przez niesamowite Atlasy. Jednak doszłam do wniosku, że po pierwsze nie ma nic, co by mnie interesowało, a po drugie, jest za drogo. Niemniej wycieczka krajoznawcza była ciekawa. Zwiedziłam też Wietnamczyka, a w planach mam Turka. Następnie zobaczę, co mi życie przyniesie. Gdyż mamy też opodal bar rosyjski „Babouszka” i temu podobne.
Zatem mój gen zdrady miewa się świetnie.
Niestety – obiad nie rozwiązuje problemu kolacji, co jest jakąś pomyłką natury. I o ile te obiady są naprawdę znośne i jadalne, to ziemniaki w nich są paskudne. Kartofle tłuczone się to nazywa bodajże.
Lubię ziemniaki, i sobie zrobiłam sałatkę Jamiego.
Się gotuje osiem małych ziemniaków (porcja na mnie i Dziecia), pokrojonych na mniejsze kawałki.
W czasie, kiedy one się gotują, te ziemniaki w kawałkach, jakieś trzy łychy kaparów zalewa się dobrą oliwą, nieco soli (my solimy przyprawą do zup, bo jesteśmy wybryki natury) i dodaje sok z cytryny – tak, żeby powstał sos winegret.
Ugotowane ziemniaki studzi się, ale nie całkiem. Jeszcze ciepłe zalewa się sosem.
Z tej sałatki nie zostaje nic, zupełnie nic, poza poczuciem marności spraw tego świata.


Aneks:
Dzieć, patrząc krytycznie na jabłko lekko nadgniłe, leżące w kuchni: – Potrzebne ci to jabłko do czegoś?
Ja: – Tak. Obserwuję, jak wszystko przemija.

5 komentarzy:


  1. Napisane przez Johny około 6 rok (lata) temu.
    Cocie – nie prawda ze nie piszacy bo wrecz przeciwnie -piszacy i czytany.
    I jak pisal poeta:
    I tak przemijam
    by lubic i nie
    moze cos trace…tylko lek..
    i co z tego ze to nie na temat?

    Napisane przez Cot-->Johny około 6 rok (lata) temu.
    Dzięki, Johny.:)) Prawda jednak jest taka, że taki dziennikarz, jak z halabardnikow aktorzy.

    Napisane przez Szeherezada S. około 6 rok (lata) temu.
    Cot bedzie uprzejmy Cota nie obrazac! Zanim ja pierwszy komputer na oczy zobaczylam, to Cota juz dawno znalam i lubilam! No!
    Mnie osttanio przeminął boczek pieczony i kawalek karkówki. Strasznie traumatyczne przezycie. Moze jednak wyrzuc zawczasu to jabłko

    Napisane przez Szeherezada S. około 6 rok (lata) temu.
    I o czekaniu w pelnym rynsztunku pod drzwiami , oblwaniu sie potem i burczeniu pod nosem najgorszych przeklenstw:
    ojejusku!

    Napisane przez Cot-->Szeherezaa około 6 rok (lata) temu.
    Mnie tak przeminęli gołąbkowie. Za długo w zamrażarce leżeli.
    Dobra, już nie będe Cotowi ubliżać.
    A Szeherezada by chciała „Nienawidze gotowac” we formie książkowej? Zaznaczam, ze nie ma jeszcze, ale – moze kiedys, kto wie?

    Napisane przez Sz.Stiepanowna około 6 rok (lata) temu.
    Pewnie, ze by chciala !

    Napisane przez Cot-->Szeherezada około 6 rok (lata) temu.
    To bede pamietac i bardziej sie sprężać

    Napisane przez falbana około 6 rok (lata) temu.
    Wesołego jajca i suchego dyngusa!

    Napisane przez Cot-->falbana około 6 rok (lata) temu.
    Wzajemnie! Falbana, człowieku, stęskniłam sie za Tobą!

    OdpowiedzUsuń

  2. Napisane przez Szeherezada S. około 6 rok (lata) temu.
    Z mojej winy Falbana miala czkawke cale swieta, bo pzrepisy na samorodka drozdzowego slalam na parwo i lewo mowiac,ze to ciasto z Falbaną jest:-)

    Napisane przez Cot-->Szeherezada około 6 rok (lata) temu.
    I mże jako takie, to jest ciasto z Falbaną, uwiecznić je w książce?!

    Napisane przez Sz.Stiepanowna około 6 rok (lata) temu.
    No koniecznie!
    A PT CZYTELNICY niech sie glowią i wypatrują falbanek w misie z samorodkiem:-)
    Tak, ciatso z Falbaną koniecznie! )

    Napisane przez Cot-->Szeherezada około 6 rok (lata) temu.
    Niestety, to nie jest możliwe. Musi byc wyjasnione, nawet na ostatniej stronie i do gory nogami, ale zostawic tak sie tego nie da. Bardzo ubolewam, bo tez uwazam, ze jakas tajemnica musi byc.

    Napisane przez gwiazdaszeryfa około 6 rok (lata) temu.
    Cocie, gdzie jest ten komuch? bo to chyba blisko mnie gdzies byc musi, Ty kiedys pisalas, ale zapomnialam
    Aha, a na Szpitalna to dla Ciebie za daleko? ja tam do Greenwaya chadzam.

    Napisane przez Cot-->gwiazdaszeryfa około 6 rok (lata) temu.
    Szpitalna troche za daleko. Ja występuje na Kopernika – na tyle to sie jednak urwac nie da. Wiec mam do wuboru Komucha, Teatr Polski, turka, wietnamczyka i samopomoc chłopska, ale ta ostatnia cos mi nie podejszła. Nie wiem, jak ludzie wytrzymuja bez obiadu w pracy. Ostatni rok, kiedy nie oglam zjesc w robocie jak czlowiek – wykonczyl mnie.

    Napisane przez gwiazdaszeryfa około 6 rok (lata) temu.
    Na Ordynackiej jest taki maly barek „Kubuś”. Próbowałaś? Panie w bialych fartuchach, mowie Ci, bosko. A Karaluch testowany?
    P.S. no ale nadal nie wiem, gdzie ten komuch… uprasza sie o podanie wspolrzednych geograficznych…

    Napisane przez Cot-->gwiazdaszeryfa około 6 rok (lata) temu.
    Karalucha testowalam w czasach studenckich czyli dawno. Kubusia zreszta tez, i niedawno odkrylam, ze sie ostal, wiec sie udam doń ktoregos dnia.
    Komuch jest w podziemiach bydnku dawnego OPZZ. Wnosze, ze gasujesz gdzies w poblizu?

    OdpowiedzUsuń

  3. Napisane przez Lakoma około 6 rok (lata) temu.
    Tu tez dotarlam i chyba nawet pasuje bardziej, bo ja jestem lakomczuch straszny i w choc zasadzie lubie gotowac, to mnie to strasznie wkurza. Lakomczuch w kuchni to jest taki potwor i Buhaj (czyli moj facet) wymyka sie stamtad chylkiem na palcach, zeby nie dostac w czape patelnia.
    Matko, do Karalucha tez chodzilam i do wszystkich tanich lokali wzdluz Nowego Swiatu… Tesknie teraz za nimi okrutnie, bo obecnie nie mam absolutnie takich miejsc w poblizu, ino tzw. JCMB Cafeteria, w ktorej podaja smierdzacy, pomaranczowy haggis i zupe porowa. Bue. Po ponad dwoch latach kuchni brytyjskiej oddalabym konia za dewolaja z Karalucha (ktory zawsze przypominal byczego penisa i dostawalismy czkawki zamawiajac).

    Napisane przez Cot-->Lakoma około 6 rok (lata) temu.
    Ze mna jest gorzej chyba. Ja nie jestem łakomczuchem, ja po prostu mam – jak niedawno doszlam do wjniosku – organizm jaskiniowca. Moge jesc rzeczy proste a nawet prostackie, ale jedzenie nad klawiatura ten organizm odrzuca. jaskiniowiec tez jak polowal to nie jadl. Najwyzej przysiadl na kamieniu i tam se zrobil stolowke tymczasowa.
    A wiessz, ze „Kuchcika” to juz dawno nie ma? I w „Harendzie” od wiekow jest KFC czy tez jakis inny ekskrement.
    Aewl dewolaj to jedno z najprostszych dan do zrobiebienia.
    No i w Anglii sa pikle, co nie pamietam jak sie nazywaja, ale etykietke od nich to trzymam jak jakis skarb.
    Mysle, ze jak sie w Anglii gotuje samemu, to mozna sobie calkiem niezle poradzic. Tylko z chlebem bieda – chociaz kto wie, moze powstana porzadne polskie piekarnie?

    Napisane przez Lakoma do Cota około 6 rok (lata) temu.
    To gdzie ci biedni studenci sie teraz zywia? Mysmy chodzili czesto na muffina do Dunkin Donuts na Mazowieckiej, ktorego tez juz nie ma (ani muffina, and DD). Ach, no i do bufetu na ISNSie (po sasiedzku). Zawsze usilowalam dociec, co wrzucaja do pilawu…
    Gotowac, to ja tu jak najbardziej gotuje sama, ichnie zarcie jadlam moze ze cztery razy: nad Loch Ness haggisa i rybe z frytkami, w Londynie chicken pie z frytkami i gotowana fasola (bue), na konferencji w robocie: Scotch broth (a to byl najprawdziwszy krupnik), rib eye w sosie musztardowym (dobre, ale szkockie, nie angielskie) i jakis ichni deser z whisky iii nie pamietam, czy jeszcze.
    A te pikle to nie chutney przypadkiem? To jest takie slodko-ostre i zwykle z owocow: mango, papaye, morele albo cus. Przepis kuchni tzw. indo-brytyjskiej (jak curry), moge jakis podeslac.
    Piekarnie polskie sa (co 10 mieszkaniec Edynburga to Polak), ale sie nie staraja, bo nie maja konkurencji.

    Napisane przez Cot-->Lacoma około 6 rok (lata) temu.
    Podobno Karaluch dalej jest en vogue, i kolo Uniwersytetu otworzyl sie bardzo dobry Turek. Ja to jeszcze zywilam sie w Muzeum Etnograficznym, gdzie czesto mialam zajecia. A Gajewski z ciastkami wyniosl sie na Sady Zoliborskie.
    Pikle natomiast nie byly czatnejem, tylko piklami Branston Original Sweet Picle.

    Napisane przez Dzieć około 6 rok (lata) temu.
    Pikle składały się z jakiejś mazi z jabłeki i pomidorów, o ile pamiętam, w której to mazi zatopione były małe kawałki marynowanych warzyw, które były cudownie chrupiace. Było to dosyć słodkawe i genialne do zimnego mięsa. Ponieważ posiadanie słoika tych pikli zbiegło się u nas w czasie z posiadaniem schabu na zimno, który Cot umie pokroić w idealnie cieniutkie plasterki… Mmmmm… Po dwóch dniach pikle należały już do wspomnień

    OdpowiedzUsuń
  4. Pikle Branstona zajmuja w Sainsbury cala polke (sprawdzalam), bo poza oryginalnymi sa jeszcze jakies rozniste wersje o wlosko brzmiacych nazwach No, w sumie juz raz wysylalam komus dwie paczki oryginalnych platkow Kellogsa (eksportowe sa ponoc inne), to moze i pikle kiedys przeszmugluje

    Napisane przez Cot-->Lakoma około 6 rok (lata) temu.
    W zamian mozesz zostac uhonorowana brposzurką „Pół tysiąca uwag z dzienniczków ucznia” lub książką w wersji pdf „Jak nie zwariować do rana”

    Napisane przez Lakoma około 6 rok (lata) temu.
    No i jak moglabym sie oprzec? Jesli Cot i Dziec wytrzymaja do konca maja, to bede wtedy w Warszawie i moge te pikle przywiezc osobiscie, co by sie nie potlukly w paczce ))

    Napisane przez Cot--.>LAKOMA około 6 rok (lata) temu.
    Wytrzymiemy:))

    Napisane przez Cot-->Lakoma około 6 rok (lata) temu.
    Pdf-a wręczyc osobisciesie nieda, wiec wysle mailem

    Napisane przez Lakoma do Cota około 6 rok (lata) temu.
    Pedeefa własnie dostałam i nie wiem, czy mogę zacząc czytac zanim kupię pikle Ojej Ale fajnie. Pikle (z Łakomą) będą w Warszawie 25 maja

    Napisane przez Cot-->Lakoma około 6 rok (lata) temu.
    Pedeef jest już Twój, więc mżeszz nim robić,co Ci sie podoba. 25 dobry termin. Uwaga: 26 niedobry – - mam zjazd absolwentow etnologii i zamierzam na nim byc, chocby gowna z nieba lecialy.

    Napisane przez Lakoma do Cota około 6 rok (lata) temu.
    Kurcze, wlasnie sprawdzilam, ze samolot laduje 25 maja dopiero o 21.20. Ale bede i niedobrego 26 i jeszcze 27 do wieczora, a potem pewnie 10 czerwca wieczorem, bo 11 rano mam samolot powrotny. Odezwe sie blizej daty, na pewno cos sie wykombinuje. Pedeefa oczywiscie zaczelam czytac wieczorem i jeszcze bezczelnie zabralam do pracy na tzw. patyku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobra decyzja w sprawie pedeefa na patyku.Nalezy racjonalniewykorzystywac czas pracy.

    Napisane przez gwiazdaszeryfa około 6 rok (lata) temu.
    Grasuje na uroczej ulicy Kubusia Puchatka (przy ktorej nikt nie mieszka, bo te domy, co stoja jako zywo przy Kubusia, to one stoja przy Wareckiej). Na Kubusia otworzyla sie 3 dni temu przesympatyczna malutka kafejka z pieterkiem. Kawa z cynamonem i kardamonem w duzym kubku, koktajle owocowe, herbata, ciasto. Zachecam, bo gospodarze sympatyczni i dobrze im zycze

    Napisane przez Cot-->gwiazdaszeryfa około 6 rok (lata) temu.
    To grasujemy w tym samym rejonie Wobec czego zajrzekiedys Na Kubusia Puchatka – chociaz nas zrywanie sie z roboty nie jest przyjete. No, ale…

    Napisane przez Aika około 5 rok (lata) temu.
    Na parapecie w kuchni domu rodzinnego jest magiczne miejsce, w którym pomarańcze i cytryny nie gniją, ale mumifikują się. To dopiero fascynujące zjawisko.

    OdpowiedzUsuń