sobota, 23 marca 2013

Kichanie w banie

Kichanie w banie
22 listopada 2005

Kiedy pracowałam w piśmie typu „Ania z Zielonego Wzgórza”, to pismo to miało rubrykę savoir-vivre’u- „Ada, to nie wypada”. Kiedyś napisała jakaś czytelniczka: Droga Ado! Moje ciocie mnie przy każdej okazji dręczą nietaktownym pytaniem: „Kiedy wreszcie wyjdziesz za mąż?” Studiuję, więc jestem zajęta, no i nie spotkałam dotąd nikogo, z kim chciałabym się związać na resztę życia. A w ogóle, co je to obchodzi. Czy mogę odpowiadać tak, jak do tej pory: – Nie mam czasu na pierdoły!
Oczywiście Ada odpisała:
- Jezus Maria! Dziewczyna, wydawałoby się kulturalna, studiująca, a wyraża się jak facet spod budki z piwem!
Ponieważ ja już nie studiuję, a budki całkiem gdzieś zniknęli, to sobie pozwolę nazwać rzecz po imieniu: dzisiaj nie miałam czasu na pierdoły. Dzień był stresujący, terminy napięte, więc obiad miał się zrobić poniekąd sam.
Kupiłam pół kilograma dyni, zwanej także banią. Pozbawiłam ją skóry i pokroiłam w kostkę. Przesmażyłam na maśle wraz z połówką cebuli i jasną częścią pora.
To samo uczyniłam z pokrojonymi w kostkę: marchewką (jedną sztuką), pietruszką (jedną, niebogą)i szczątkiem selera. Wszystko zmagazynowałam w garnku, zalałam dużym kubkiem bulionu warzywnego (z kostki), dorzuciłam łyżeczkę vegety i odrobinę gałki muszkatołowej. Przykryłam i się gotowało, a ja fruwałam w necie.
Następnie zupę zmiksowałam, dolałam do niej sok z sosistej pomarańczy i doprawiłam: pieprzem oraz śmietaną.
Do takiej zupy najlepsze byłyby zacierki, ale co to, to nie. Nie miałam czasu na pierdoły, a za to miałam ryż z wczoraj. Całość na wydaniu została lekko oprószona świeżo zmielonym pieprzem oraz świeżo wyjętą z zamrażarki natką pietruszki.
Nieprzyjemne jest w tym chyba tylko to, że nie mam czasu na pierdoły w dalszym ciągu. Zamiast trawić, klepać się i głaskać po brzuchu, muszę wyjść w tę noc i mgłę.
Zza stołu nadawał dla Państwa Cot w drewniakach.

1 komentarz:


  1. Napisane przez Bimini około 7 rok (lata) temu.
    No cóż, niestety też brak czasu na pierdoły – wobec czego tzw. obiadek został zemitowany przez sok wielowarzywny pikantny i dwie kajzerki – jedna z bryndzą, a druga z serem zielonopleśniowym. A na deser herbata z cytryną.

    Napisane przez Cot-->Bimini około 7 rok (lata) temu.
    Oj, znam Ci ja te ersatzowe obiadki, jedzone w pracy na rogu biurka.

    Napisane przez lamerka około 7 rok (lata) temu.
    Tylko nie ersatzowe, wypraszam sobie. To są obiadki pełnoprawne, z wielkim szykiem – pomyśl, taki ser zielonopleśniowy, o ile pleśń nie powstała jeno przez zaniedbanie – toż to sam cymes jest.
    I w ogóle – nie wszystkim się tak w pracy PRZELEWA. Niektórzy muszą się zadowolić BUŁKĄ SYCYLIJSKĄ. Suchą.

    Napisane przez Bimini-->Lamerka około 7 rok (lata) temu.
    A owa bułka sycylijska czymż jest? (Kanapką przełożoną mafiozem?)

    Napisane przez lamerka około 7 rok (lata) temu.
    Przeca mówię, że SUCHĄ – to jak przełożoną?
    Jest to pieczywo pszenno-ziemniaczane, jak gorące jeszcze – pychota.
    A oponka rośnie.

    Napisane przez Cot-->Lamerka-->Bimini około 7 rok (lata) temu.
    Fajnie tam macie w tej Galicyi. W Księstwie Watszawskim takich bułek nie sprzedają.

    OdpowiedzUsuń